poniedziałek, 21 września 2015

Historia pewnego szydełka.../ Story of a crochet

Raz jeszcze...

Od kiedy pamiętam zawsze miałam jedno ulubione szydełko. I tu się zaczyna historia mrożąca krew w żyłach... :) Na owym szydełku o numerze 010 robiłam wszystkie swoje robótki. W tamtym roku w czasie mojej trzeciej ciąży byłam dłuższy czas w domu rodzinnym. Tam często się przemieszczałam i coś załatwiałam itd. Oczywiście wszędzie z porcją kilku włóczek i szydełkiem rzecz jasna- tym Jedynym. Wsiadam, któregoś razu do samochodu z bratem on rusza, a ja zaczynam szukać w "czeluściach" (w mojej torebce) mojego zestawu. Byłam pewna, że szydełko powinno tam być, szukam i szukam i nic. Dałam spokój na miejscu chwila czasu na jakiejś poczekalni szukam szydełka. Zmartwiona zmarnowanym czasem podczas jazdy i w poczekalni. Szukam i szukam, przegrzebuję torebkę po raz "n-ty" i nadal nic. Widzicie to? kobieta w zaawansowanej ciąży na poczekalni, mamrocze coś i wyrzuca wszystko z torebki... Brat w którymś momencie  zaczął się na mnie podejrzliwie patrzeć, mimo tego, że mnie dobrze zna, a co dopiero naród wokół mnie. Tak czy siak nie znalazłam. Wpadam do domu znów poszukiwania....... po godzinie bez efektu. Do poszukiwań włącza się mama, bratowa, brat. Szukamy wszędzie pod meblami, w pościeli w moim bagażu. Ja biorę niemalże na "przesłuchanie" dzieci. Szydełka jak nie było tak nie ma. Marudzę przez kolejne kilka dni, raz po raz jeszcze szukam, rozglądam się, węszę. Pisałam już, że torebkę przeszukałam trylion razy?. Tak torebka była najbardziej podejrzana, ale musiałam ją oczyścić z zarzutów. Mama dała mi dwa inne szydełka, do jednego się przekonałam. Wróciłam do pracy, ale nie mogłam prze żałować tamtego szydełka o numerze 010, byłam do niego tak przywiązana. Tyle wspólnych lat, tyle robótek :(.  Przepadło bez wieści.
Wyjechałam z domu, co jakiś czas z rozrzewnieniem wspominałam owe 010, moje od zawsze i na zawsze szydełko. 
Jakiś miesiąc później oficjalnie uznałam, za zaginione bezpowrotnie, musiałam pogodzić się z tą sentymentalną stratą. Szydełka, które dostałam od mamy zdały egzamin, znaczy jedno bo drugie złamałam, tak, tak uwierzcie mi jest to możliwe. 
Pewnego wieczoru po powrocie do domu, wyjmuję mój zestaw do robótek "w terenie" i czuję że moje szydełko (to od mamy) wpadło mi pod podszewkę. Zabieram się za wydobywanie go, a tu? Szydełko wcale nie wpadło jest na wierzchu, przymocowane do włóczek.....
Cooooo takiego? to jakie szydełko jest pod podszewką???? Jak to możliwe, nerwowo i z pośpiechem wyjmuję drugie szydełko z pod podszewki i EUFORIA JEST MOJE 010 cały czas tu było !!!! Radocha taka, dzwonię do mamy. Skaczę z radości. Tyle razy przeszukiwałam torebkę, nie mam pojęcia jak ono się tam uchowało.
Pilnuję, go teraz jak oka w głowie. Przewróciłam dom mamy do góry nogami, marudziłam, szukałam, robiłam śledztwo, przesłuchiwałam domowników, ile ja się zamartwiałam... Tak to owe szydełko 010 zakpiło sobie ze mnie :)
                     


Ps. zdjęcie z bratem, wschód słońca nad Bałtykiem.  Euforia może nie z powodu szydełka, ale podobne emocje :)
Zdjęcie autorstwa mojego brata.
Zapraszam do komentowania... :)

3 komentarze:

  1. Świetna historia, ja też bym miała podobnie pewnie. Wiesz można to uznać za wspaniały powrót. Szydełko zatęskniło i się odnalazło :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak tak, kapryśne jest to moje szydełko :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania :) Państwa opinie są dla mnie bardzo cenne. z góry dziękuję :)